Facebook

sobota, 28 grudnia 2013

dzisiaj

W poszukiwaniu samolotów.
 Ciąg dalszy :)





"tam, tam!"


Dużo się ostatnio dzieje. Szczególnie B. zabiegany jeszcze bardziej. Dlatego te wspólne chwile są tak bardzo przeze mnie upragnione. A ponieważ Mi zasnął jakąś chwilę temu, a B. jest w domu, kończę na dzisiaj :)

środa, 25 grudnia 2013

słowotwórstwo czyli, każdy wyraz musi mieć minimum dwie sylaby

Świąteczny czas. Wigilia, a nawet dwie Wigilie (to dopiero czad) wspaniałe. Rodzinnie, pysznie, miło, tak jak być powinno, po prostu dobrze.
Żeby tradycji stało się za dość, kolędowaliśmy oczywiście. Ale jak wiadomo na jednej zwrotce śpiewanie zazwyczaj się kończy, gdy są dwie to już jest bogactwo! Ale Mój Tata, pasyjny śpiewak, to znaczy... człowiek śpiewający z wieeeeeeelką pasją przygotował kolędowe karaoke, dzięki czemu odśpiewaliśmy wszystkie możliwe kolędy, niektóre posiadały nieskończoną liczbę zwrotek i właśnie z tych co nieskończoną ich ilość miały Miłosz miał największą radość. Bo już po trzeciej zwrotce znał rytm i śpiewał razem z Nami!!

Ale o czymś innym pisać chciałam.
Obok całego świątecznego zabiegania, Mi jak chyba każde dziecię, funkcjonuje po swojemu. Od wczoraj własnie, od Wigilijnego wieczoru Syn postanowił że każde słowo które będzie wypowiadane z Jego ust musi posiadać minimum dwie sylaby.
A wszystko zaczęło się od ukochanego teletubisiowego Po.

Kilka dni temu Miłosz się przejęzyczył (to znaczy mnie się tak wydawało) opowiadając o jakimś kaPo. Ale ponieważ przejęzyczenie trwało i trwało i więcej było kaPów niż samych Po to Matka w końcu zrozumiała że Po zmienił się na dobre w kaPo.
Gdy już zdążyłam się do kaPo przyzwyczaić nagle sam Po wrócił. I pomimo lekkiego zagubienia jakoś się w sytuacji odnalazłam. Wczoraj jednak, nastąpił wielki powrót 'ka'! Bo już nie tylko kaPo, ale również kaBam, kaBaba, kaBum, kaPaka, kaPam i nawet kaMama się pojawiła.
Jednosylabowe słowa już jednosylabowe nie są, a Syn tworzy swój własny 'ka'Słownik.
Rozszyfrowanie 'o co chodzi' chwilę dłuższą rodzicom zajęło. Ale na szczęście Miłoszowe szyfry odszyfrowane zostały i teraz ze spokojnymi głowami pisać nowy słownik możemy.


A poniżej Matczyne bombkowe zdjęciowe serca :)






czwartek, 19 grudnia 2013

co On potrafi?

Coraz więcej w języku Miłosza jesteśmy w stanie zrozumieć. Codziennie dochodzą nowe słowa, a nasze zaskoczenie połączone z ogromną radością i dumą z każdym nowym jest coraz większe. 

Wiemy, że rozumie już bardzo wiele. Swoje zdanie ma i bardzo wyraźnie je przedstawia :) 

Coraz więcej czułości okazuje sam z siebie, przychodzi przytulić się, dać buziaka. Urocze.

Chodzenie to już nie jest umiejętność godna Mi, teraz się tylko biega. I nic nie stoi na przeszkodzie, nawet futryny, suszarka na pranie lub piec do gitary to wszystko pikuś najwyżej się uderzy i będzie mógł o tym cały dzień opowiadać. 

Zajęcie się sobą samym, zdarza się coraz częściej. Wymyślanie sobie zajęcia na chwil parę. Książki, puzzle, lala, Po, pianinko, gitara i wiele wiele innych. Niby tak fajnie, bo człowiek ma chwilę, żeby odsapnąć, ale ta cisza tak niepokoi że po dwóch minutach się zrywa sprawdzić czy na pewno wszystko w porządku... ( to przewrażliwienie przechodzi kiedyś, prawda?)

Ale potrafi też być takim maciupeńkim sabotażystą na przykład wkładając do drukarki jakieś wieczka czy wrzucając Tacie do gitary pałeczki cymbałkowe.

Nasz Kochany już wcale nie taki dzidziuś Mi :)


wtorek, 17 grudnia 2013

zdjęciowo z Wiktoria Hyra Photography

Zdjęcia. Każdy je robi, czy to lustrzanką, cyfrówką czy telefonem. Bez względu na to czym, najważniejsze że możemy zatrzymać wszystkie kadry już na zawsze. Możemy do nich wracać kiedy tylko chcemy i wspominać piękne chwile, najważniejsze wydarzenia, wycieczkowe przygody czy po prostu zwykłe niezwykłe dla nas dni. 

Są jednak ludzie, którzy potrafią w wyjątkowy sposób uwiecznić te wszystkie Nasze radości. Ludzie którzy mają niezwykły talent i nawet jeśli myślisz, że Tobie nie da się zrobić ładnego zdjęcia bo zawsze coś jest nie tak, to właśnie Oni udowodnią Ci, że to nieprawda, a oglądając efekty ich pracy nie będziesz mogła uwierzyć, że to właśnie Ty! 
Taką osobą, o tym niezwykłym talencie jest właśnie Wiktoria

 Na Jej funpage i bloga trafiłam chyba rok temu, i wciąż zachwycałam się całymi sesjami noworodkowymi, rodzinnymi czy ślubnymi. Oglądałam, podziwiałam i zamarzyłam żebyśmy też taką mieli. 
Najlepsza pamiątka, dla Nas dla całej rodziny, dla Miłosza... Ja uwielbiam oglądać albumy z dzieciństwa. Jeszcze z tymi wklejanymi zdjęciami... ach... a mam szczęście bo Mój Tata robi przepiękne zdjęcia!

Męża namówić się udało! <3 Więc czym prędzej z Wiktorią się umówiłam (coby się B. nie rozmyślił).
I jest! Wyczekane, wymarzone.
 Oto one (właściwie to ich część pierwsza):











Atmosfera którą tworzy Wiktoria podczas sesji jest wspaniała. Czuliśmy się wyśmienicie.
Miałam obawy co do tego jak zachowa się Mi, czy wszystko się uda. Ale zupełnie niepotrzebnie. Bo Nasz Syn podobnie jak my przed Jej obiektywem czuł się bardzo swobodnie.
Wiem, że to na pewno nie było Nasze ostatnie spotkanie, bo jak już raz się do Wiktorii przyjedzie to marzy się o powrocie. Ona uzależnia! :)
Jestem zachwycona pamiątką jaką dzięki Niej mamy.

Funpage Wiktorii ---> KLIK
Blog ----> KLIK

czwartek, 12 grudnia 2013

co robi Matka Be kiedy nie zajmuje się Mi

Matka Be, czyli ja - Ela. Jestem oboistką.
Nie, nie pracuję w ubojni. :) Jestem muzykiem i gram na oboju.
 Dla niewtajemniczonych napiszę, że jest to instrument dęty drewniany.
I wygląda tak (a oboista podczas gry jak ropucha):



Uczę w szkole muzycznej.
Jest to dla mnie niesamowita przyjemność i odskocznia od zajmowania się Mi.
Przez te dwa dni w tygodniu Miłoszem zajmuje się Tata,
 a ja przychodzę do nich tylko na karmienia.
Mam dziesiątkę uczniów z którymi prowadzę indywidualne lekcje
i jestem pełna podziwu dla nich, że w ogóle chcą na tym trudnym,
co chwilę płatającym figle instrumencie grać.
Jestem bardzo szczęśliwa, że robię to co robię.
Marzyłam o  tym i się spełniło. :)
Szczęście jest tym głębsze im większe postępy u dzieciaków widzę.
A postępy są.
W poniedziałek dowiedziałam się, że moja uczennica zakwalifikowała
się na ogólnopolskie przesłuchania. Jestem z niej niesamowicie dumna.
Bo naprawdę nie każdy ma takie samozaparcie i talent,
żeby po dwóch latach gry na tym instrumencie prezentować
tak wysoki poziom! W takich chwilach wiem,
że te czterysta kilometrów pokonane każdego tygodnia jest po coś,
ma sens, a ja nie jestem tak beznadziejna jak czasem mi się wydaje.

środa, 11 grudnia 2013

spacerowanie

W końcu po chorobowych tygodniach możemy wyjść na świeże powietrze,
nie spiesząc się nigdzie iść przed siebie, gdzie mamy tylko ochotę, cieszyć
się sobą i odkrywać nowe. To nic, że podczas ubierania Mi, 
spalam wszystkie kalorie zdobyte podczas śniadania. 
To nic, że na dworze szaro. Po tylu dniach przesiedzianych w domu,
 żadna pogoda nie jest nam straszna! 









W powietrzu czuje się już zapach nadchodzącej zimy.
Ja bardzo lubię ten czas oczekiwania na śnieg i święta. 


sobota, 7 grudnia 2013

mama - tata - baba - dada - lala - po - lele

Mama Tata Baba Dada Lala Po Lele - takie cudowne łańcuszki setki razy wychodzą z ust Syna codziennie. 
Mama Tata Baba Lala wiadomo o kogo chodzi. Dada - dziadek,  Po - to ukochany czerwony Teletubuś, natomiast Lele - to pluszowy Lew. 

Łańcuszki wypowiadane są w przeróżnych konfiguracjach w zależności od pory dnia czy sytuacji. 
Na przykład: Mama Tata o poranku po przebudzeniu lub oglądaniu zdjęć, Mama Tata Baba Dada po dziadkowych wizytach, a Lala Po Lele przed spaniem przy nazywaniu ulubieńców posadzonych przy łóżku. 
Łańcuszki te rozczulają nas niezwykle, szczególnie to skupienie okraszone szerokim uśmiechem widoczne na Miłoszkowej buzi podczas odliczania.

Lala nabrała nowego wyrazu, a właściwie to po prostu Mi otrzymał w prezencie od Pradziadka R. nową lalkę, 100% bobasa, którego natychmiast porozbierał i poszedł wykąpać (nie mam pojęcia czemu, nigdy wcześniej tego nie robił bo poprzednia była w połowie szmaciana). Tak więc mamy teraz nowy rytuał... Matka codziennie podczas porannego prysznica musi wykąpać również Lalę, a Mi kapie ją wieczorami (oczywiście Lala zęby także musi umyć). Ale to nie koniec nowości, Lala ma zaszczyt być również wożona Synowskim wywrotkowym dyliżansem!


Nowego znaczenia nabrało również słowo Baba, które wypowiadane było oczywiście przy pojawieniu się którejś Babci czy podróży samochodem (Miłoszowi przy dłuższych trasach zawsze wydaje się, że jedziemy do Babci E., do której trzeba dojechać kilkanaście kilometrów).
Nowe Baba zostało połączone ze wspaniałym wyszukanym przez Matkę prezentem , mianowicie puzzlami CzuCzu (bo przecież tyle się o nich naczytała, samych pochwał... które oczywiście są zupełnie zasłużone) , za którymi to Dziadek Z. i Babcia B. przejeździli pół miasta! Dziękuję <3
Puzzle  zostały nazwane Baba i są w użyciu co najmniej kilkanaście razy w ciągu dnia!




niedziela, 1 grudnia 2013

chorujący/zdrowiejący

Kiedy dziecko jest chore, za wszelką cenę staramy się w jakiś sposób poprawić mu samopoczucie. Rodzic jest w stanie pójść wtedy na wszelkie ustępstwa. Nie wiem czy każdy Rodzic ale my tak, zrobimy wszystko żeby Mi poczuł się odrobinę lepiej. Wiadomo gorączka, ból mięśni, gardła, katar czy inne dolegliwości sprawiają że Dziecię staje się bardziej marudne i najchętniej do Rodzica by się przykleiło na stałe. My zmęczeni już ciągłym noszeniem zaczynamy wymyślać co jeszcze może pomóc tej Naszej Bidulce w gorszych chwilach. I jest! My na przykład wymyśliliśmy, że przecież Mi uwielbia oglądać różne teledyski czy ogólnie "muzyczkę" na YouTube. Więc siup, włączyliśmy i tak wspólnie oglądaliśmy to na co Syn akurat miał ochotę. Było bardzo miło, wszyscy zadowoleni, a Dziecię w szczególności. 

Byłoby wspaniale, gdyby nie to, że oczywiście obiecaliśmy sobie że oglądać z nim niczego nie będziemy, bo przecież  źle wtedy sypia, jest bardziej marudny i co najgorsze więcej bije, szarpie i tym podobne. Tak, tak... Dziecko chorujące w końcu zaczyna zdrowieć i wracają te wszystkie okiełznane przez nas wcześniej zachowania. I jest wielki zonk. Bo przecież my chcieliśmy dobrze, a wyszło jak wyszło i znowu przechodzić trzeba to samo, bo to teraz nie taka łatwa sprawa wytłumaczyć że już oglądać nic nie będziemy. Trzeba było pomyśleć wcześniej Drogi Rodzicu. 

Oczywiście ze zdrowienia Syna cieszymy się bardzo. I dzisiaj staraliśmy się zachować codzienny rytm dnia. Ale atrakcje także były! Matka farby, pędzle i karton wreszcie kupiła i było malowanie.
Malowanie... może to za duże słowo... tak około pięć minut zabawy (czytaj zainteresowania)  farbami i pędzlem, a potem dziesięć minut wkładania i wyciągania zamkniętych pojemniczków do pudełka :) Pierwsze koty za ploty.




Chyba największą radość z tego miałam ja :)

czwartek, 28 listopada 2013

(nie)"męskie" zabawy?

Czy chłopiec "powinien" bawić się lalkami? A może lalki i wózki są tylko dla dziewczyn? 

Nie wiem czym chłopiec "powinien" się bawić, ale wiem czym Nasz syn lubi się bawić. 
Oczywiście obok książek, grająco-świecących zabawek, autek (służących chwilowo głównie do kręcenia wyłącznie ich kółkami) czy klocków Mi szczególne miejsce przeznaczył dla lali którą dostał kiedyś od Babci B. i Dziadka Z. 



Lala choć straciła już jedną nogę względy u Syna ma wyjątkowe. Jest tulona, całowana, głaskana. Chodzi spać, je i pije razem z Miłoszkiem, myje zęby i nawet "tutu" jest jej na chwil kilka od czasu do czasu użyczane :)
B. odkrył niedawno także jej nowe umiejętności: klaskanie i... wymachiwanie rękami co wszystkich nas niezwykle rozśmiesza :)


 W naszych głowach gdzieś mamy zakodowane, że lalki i wózeczki są przeznaczone dla dziewczynek a autka  dla chłopców. A co jeżeli nasze dzieci chcą inaczej? Gdy dziewczynka woli samochodowe wyścigi, a chłopiec lalkę? Czy to znaczy, że  z nimi jest coś nie tak?

Ja uważam, że każdemu dziecku powinniśmy dać szansę wyboru. Nie zamykać ani siebie ani ich, nie szufladkować. Obserwując Mi już teraz widzę, że Jego zainteresowania się zmieniają, więc co będzie później, czym będzie chciał się bawić za pół roku nie wiem. Ale teraz tak bardzo lubi lalę, tak pięknie się nią opiekuje (co mam nadzieję jest obrazem tego jak my opiekujemy się Nim) i bardzo rozczula mnie ten widok.

sobota, 23 listopada 2013

myśli

Przychodzą takie dni, a właściwie chwile w ciągu dnia, kiedy nagle pojawia mi się w głowie myśl: "niesamowite, Miłosz to moje dziecko!". Nie wiem czy to jest normalne czy nie, ale tak jak na początku, zaraz po urodzeniu wydawało mi się to naturalne, tak teraz po osiemnastu miesiącach sama dziwię się swoim myślom...
Napływają one oczywiście zazwyczaj gdy jesteśmy sobie sami na spacerze albo przy wieczornej kąpieli i jest nam bardzo przyjemnie, aż tu nagle "siup" i tak patrze na to moje dziecko i uwierzyć przez chwilę nie mogę, że naprawdę On jest i zawsze będzie mój, po czym napływa taka fala ciepła, szczęście że jestem tu i teraz, niczego bym nie zmieniła, że mamy siebie nawzajem i jest nam tak dobrze.



Jestem bardzo szczęśliwa, bo w końcu wybraliśmy się na rodzinną sesję zdjęciową u wspaniałej pani fotograf Wiktoria Hyra Fotografia. W końcu wspólne rodzinne zdjęcia, wspaniała pamiątka! I już się nie mogę doczekać efektów. Powyżej taki przedsmak :) A tu jeszcze blog Wiktorii, polecam gorąco ---> KLIK



środa, 20 listopada 2013

zabiegani

Dużo bardziej lubię gdy dzieje się coś. Lubię działać i być w ruchu, nie tylko fizycznym, ale także intelektualnym :) Szybkie działanie i spontaniczność, to była dla mnie codzienność. Cały czas coś, nie było czasu na nudę, zupełnie. I ja i B. lubimy takie "szybkie" życie. 
Gdy pojawił się Mi ja musiałam zwolnić i to bardzo. Natomiast  B. nadal pędzi z jednego miejsca w drugie, wymyśla milion rzeczy na sekundę. 
Zdarzają się nam pomysły wcielane w życie natychmiast, decyzje podejmowane i działanie już teraz, jednakże w granicach... rozsądku, bo przecież Mi jest z Nami praktycznie wszędzie.

Od 18 miesięcy jestem głównie dla Niego. Wciąż razem, prawie nierozłączni. Przystopowałam, odzwyczaiłam się od tego pędu. Od roku jeździmy na dwa dni do Radomia i wtedy jestem w swoim żywiole działaniowym, potem już razem z Mi naszym spokojnym trybem spędzamy pozostałą część tygodnia.

Mój powrót na studia zaburzył ten Nasz spokój i ostatnie dwa tygodnie dały bardzo w kość całej rodzinie. Ja wykończona zupełnie (ale także bardzo szczęśliwa) przez wyjazdy, próby i koncerty, Mi rozstrojony boi się że zaraz gdzieś zniknę więc potrafi co piętnaście minut wisieć przy piersi. B. natomiast pomimo wszystko nieustannie jest w tym wszystkim z Nami, wozi, przywozi, zawozi, robi... właściwie najwięcej dla całej sprawy, ale dzielnie się trzyma.






Cieszę się bardzo, że mogę się rozwijać, pracować, dla siebie coś zrobić, ale martwię się że któregoś dnia Oni powiedzą "dość!", bo już nie wytrzymają. Mam wyrzuty sumienia że wciąż ciągnę ich za sobą. Z drugiej jednak strony mam nadzieję, że za kilka lat będziemy te Nasze przygody wspominać z uśmiecham na buziach i radością że my to możemy przecież wszystko :)

sobota, 16 listopada 2013

spotkanko

Pisać zbyt wiele nie trzeba. Wystarczy popatrzeć. 


Przepiękna Matka Polka w akcji :)


Koledzy


"Ok, Ty grasz na warsztacie ja na zwierzopianinku i będzie duecik."


<3


Gwiazda. nic dodać nic ująć :*


Moje ulubione! Wreszcie jakaś akcja!!!!