Facebook

wtorek, 25 czerwca 2013

zazdrosna lwica

Mi jak każde dziecię urodził się bez instrukcji obsługi. Przyznać mogę, że byłam przerażona, najbardziej przez pierwszą dobę kiedy po CC ledwo się ruszałam, miałam straszne bóle głowy i bałam się zasnąć, bo przecież On jest taki malutki... jeszcze przestanie oddychać, trzeba sprawdzać co chwilę czy wszystko jest w porządku, a jak nie usłyszę, a głowa tak boli że podnieść się nie można bo czarno przed oczami się robi...

Zasnęliśmy obok siebie pierwszy raz, przy każdym Jego ruchu, mruknięciu, jęknięciu budziłam się natychmiast, wszystko było pod kontrolą. Ból głowy jak leżałam był lżejszy, dałam radę... skoro dałam radę ten pierwszy raz to dam radę już zawsze.
 Minęło 13 miesięcy i 7 dni, a Mi jest cały zdrowy i szczęśliwy.


Przez pierwsze kilka miesięcy moje uczucia, zachowania, emocje, reakcje były niezwykle dziwne... Teraz jak o tym myślę to mogę porównać siebie do jakiejś groźnej samicy... na przykład... lwicy... (?)
Warczałam na wszystkich (poza mężem), denerwowali mnie wszyscy (poza mężem) a w szczególności ich uwagi co i jak mam robić... a ja wiedziałam przecież co i jak mam robić, samo to wszystko przychodziło, bo przecież jakbym nie wiedziała to bym zapytała... nie chciałam niczyjej pomocy (poza mężowej), chciałam żebyśmy sami się zapoznali, nauczyli, bez udziału osób trzecich. Chciałam w tym wszystkim spokoju, trochę czasu tylko dla nas, dla naszej Trójki. Kilka osób się obraziło... ale na szczęście szybko im przeszło. 

Nie to jednak było najdziwniejsze... nie pierwszy i nie ostatni raz się przecież na kogoś denerwowałam. Najbardziej zaskakujące było uczucie zazdrości. Ale takiej zazdrości aż do bólu. Zazdrości która powodowała złość buzującą w środku. Złość która podsuwała myśli... bardzo niepozytywne myśli - nie będę podawała przykładów bo aż wstyd...
Zazdrość pojawiała się (tylko) wtedy gdy Babcia E. (moja ukochana teściowa, którą naprawdę uwielbiam, dlatego tym bardziej nie rozumiałam dlaczego tak się czułam) lub Matka Chrzestna Mi. - Ciocia K. (siostra B., którą również uwielbiam): brały na ręce, przytulały, ściskały, całowały, a w szczególności mówiły "Moje Słoneczko", "Mój Wnusio" do MOJEGO MAŁEGO MI!
 W związku z tym gdy tylko zamieniałam się w lwicę, natychmiast wychodziłam do innego pokoju, żeby nie widzieć, nie słyszeć, nie rozszarpać na strzępy i nie rozprowadzać złej energii wokół. 

Bogu dziękuję, że zazdrosna lwica odeszła (po około pięciu miesiącach). Nie mam pojęcia ani nawet sensownego wytłumaczenia dlaczego takie uczucia pojawiały się we mnie, najważniejsze jednak jest to że już ich nie ma... człowiek od razu lepiej się czuje.

Babcia E. i Ciocia K. zajmują się Miłoszkiem wspaniale, aż miło popatrzeć. Dziecko szczęśliwe, uśmiech z buzi nie znika, milion nowych rzeczy odkrywa, a Rodzice mogą chociaż na chwilkę odsapnąć. 

Kochane Babciu E. i Ciociu K. mam nadzieję, że wybaczacie mi moją zazdrość i wszystko co jej towarzyszyło... i wiecie że Was kocham :*


Z dzisiejszego spaceru Mi i Ciocia K. <3





Brak komentarzy: