Kocham takie dni, kiedy wstaję rano i wiem, że mam dużo czasu. Mąż jest obok, też się nigdzie nie spieszy i na spokojnie można się zorganizować. A jeszcze bardziej lubię gdy po prostu zostawiając wszystko idziemy gdzieś... gdzie tylko mamy ochotę. Spędzamy czas razem. Wtedy człowiek może się wyłączyć choć na chwilę. Zamknąć w głowie tę natrętną szufladkę, która na co dzień spokoju nie daje i cieszyć się z bycia razem , cieszyć się tym co jest tu i teraz.
Mi wstał dziś po godzinie 6. 00 więc zdecydowaliśmy, że nie możemy marnować takiego pięknego dnia (bo za oknem świeciło słońce) i już przed 8. 00 wyszliśmy z domu.
B. powędrował po drodze do Biedronki i znalazł tam super piłę, idealną dla Mi i oczywiście ją zakupił. Zachwycony Syn natychmiast chciał się nią bawić. Więc tak dreptaliśmy z ta piłką z prędkością 5 kroków na 10 minut, aż dotarliśmy do boiska.
Chłopcy postanowili rozegrać meczyk nożny. Trzecie oko Matki zarejestrowało całą rozgrywkę.
Walka była wyrównana. Mi prowadził w pierwszej połowie, ale Tata pomimo dodatkowego balastu
(uwieszony na ramieniu Syn) w drugiej połowie meczu dzielnie dotrwał do końca doprowadzając do remisu!
Mi z Tatą następnym razem planują grać w kosza...
Mi w ulubionych portaszkach Lamamy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz