Facebook

środa, 6 sierpnia 2014

siusiaki i... no właśnie co?

W życiu każdego małego człowieka nadchodzi moment intensywnego poznawania wszystkiego co interesujące. A ponieważ interesujące jest właściwie wszystko, dlatego pytań w ciągu dnia usłyszeć możemy miliony. Pytania różnego typu, od zwykłego "Co to jest?" po bardziej  kłopotliwe oczywiście dla rodzica "Po co?", "Dlaczego?"...

Syn Nasz jakiś czas temu odkrył pytaniowy system poznawania świata, w związku z czym "Co to jest?" słyszymy w ciągu dnia niezliczoną ilość razy. Pytanie to, nie jest dla nas rodziców specjalnie kłopotliwe, gdyż po prostu trzeba daną rzecz nazwać i na tym sprawa się kończy. Jednak w Naszym domu sprawy poszły troszkę do przodu. 

Jak wiadomo, każdy człowiek z toalety korzysta, my rodzice, a w szczególności ja Matka od ponad dwóch lat korzystam zazwyczaj w obecności własnego Syna (wyjątkowo lubi mi wtedy towarzyszyć). Właściwie chodzi tu o wszelakie czynności ablucyjne. Mi dba o to, żebyśmy  nie czuli się samotni, w związku z czym zazwyczaj nam towarzyszy po prostu podczas pobytu w łazience, bacznie obserwując co każdy robi i jak wygląda jako golas. Nie ważne czy połowiczny czy całkowity, jeśli nie masz jakiejś części garderoby na sobie jesteś po prostu golasem. 
Od tego się zaczęło. Jednak golas to golas. Trzeba było przyjrzeć się sprawie bardziej wnikliwie
Będąc rodzicami chłopca, nazywając części ciała nazywamy siusiaka po prostu siusiakiem. Oczywistym więc dla Mi do pewnego czasu było, że wszyscy mają pupy i siusiaki. Następnie Syn Nasz dowiedział się, że jest chłopczykiem i tu kolejna oczywistość, chłopczykiem również do pewnego czasu byli wszyscy, Mama też. Pójdźmy jednak dalej.

Początki korzystania z toalety. Nasze dziecko w międzyczasie zauważa, że jednak rodzice różnią się od siebie wyglądem. W związku z czym nagle włącza niewiarygodnie mu przydatny tryb pytający. I rzuca krótkie:
"Tata ma siusiaka?" A Tata rzuca krótkie "Tak" i wszyscy są zadowoleni. Po chwili jednak zostaje postawione pytanie drugie w kierunku Mamy: "Mama ma siusiaka?". I tu się zaczynają schody. Wiadomo, że Mama nie ma siusiaka i od razu trzeba sprawę nazwać po imieniu... tylko jak nazwać, żeby było uniwersalnie, nie wulgarnie ale też nie za bardzo słodkopierdząco? Cipka, pipka, pipunia, psipsiucha czy kwiatuszek? Zapewne nazewnictwo jest w tej kwestii ogromnie bogate. Ale odpowiedzieć trzeba było natychmiast. Ja wybrałam swoją nazwę, pierwszą która do głowy mi przyszła. Od tamtej chwili, pytania te słyszymy miliard razy dziennie.

Na chwilę obecną, każda osoba nas odwiedzająca korzystająca z toalety otrzymuje od Mi pytanie "czy masz siusiaka?", a następnie "czy masz majtki?" (prawdopodobnie dlatego, że dopiero zaczyna się do nich przekonywać - póki co woli je nosić na głowie). Od kilku dni natomiast dodatkowo wielokrotnie w czasie doby na przykład podczas czytania książki, spożywania posiłku lub po prostu bez specjalnej okazji można usłyszeć taką oto wiązankę: "Ja mam siusiaka, Tata ma siusiaka, Mama ma pipkę. Baba ma siusiaka? Nie. Baba ma pipkę." Tak. Słysząc to po raz pierwszy ja z zaskoczenia stałam się nieruchomym posągiem, a Bartek który pił właśnie wodę, zrosił nią pół kuchni.

Kwestia rozróżnienia płci dla nas tak oczywista tu okazuje się czymś niezwykle fascynującym, jak widać bardzo często zaprzątającym głowę dziecka. I wszystko właściwie jest tak jak powinno być, ale ja wciąż się zastanawiam czy pipka na zmianę z pipunia to dobra nazwa?





Brak komentarzy: