Może się wydawać, a przynajmniej mnie się kiedyś wydawało, że wspólne poranki kiedy ma się już swoją własną rodzinę i cudowne dzieci, to będzie jedna z najpiękniejszych części dnia. Bo te malutkie nóżki przytuptają, ramionką przykleją się do rodzicielskiej szyjki, a buzie radośnie się przywitają. Nic bardziej mylnego. Codziennie jesteśmy budzeni:
a) wyciem jednego, dwóch lub trzech muszkieterów, a jak wiadomo wyć można z miliona różnych powodów, dlatego każdy poranek przynosi im inny powód
b) plaskaczem w twarz
c) kopniakiem w twarz, brzuch lub inną część ciała
c) jęczeniem spowodowanym nagłym odczuwaniem ogromnego pragnienia lub głodu
d) kłótnią kto koło kogo albo na kim powinien leżeć, a w związku z tym i przepychankami które zazwyczaj kończą się płaczem przynajmniej jednego chłopca
Taki stan rzeczy trwa zazwyczaj co najmniej pół godziny. Dlatego "good morning" możemy powiedzieć sobie dopiero gdy już wszyscy na dobre otworzą oczy, a nocne niepokoje odejdą w niepamięć zabierając ze sobą przebudzeniowe rozdrażnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz