Posiadanie dzieci spowodowało jednak, że zaczęłam trochę żałować, że nie pospałam sobie wcześniej. Mój dedlajn natomiast zmienił się i bywa że do 22.00 trudno mi jest utrzymać otwarte powieki.
Z rozmarzeniem wracam do wspomnień z pierwszego trymestru pierwszej ciąży (gdyż w kolejnych pomimo podobnego zapotrzebowania możliwość była zerowa). Był to czas wiecznego spania. Mogłam nic nie robić tylko spać. Bywało nawet że zaprosiliśmy gości, a mnie kulturalnie po rozłożeniu się na kanapie, zupełnie bez pytania w swą wspaniałą czarną otchłań porywał przyjaciel sen. Ach... to były czasy....
Po pojawieniu się Miłosza przespanie 4 godzin ciągiem napawało mnie wielkim szczęściem. Póki co nie zapowiada się żebym przez bliżej nieokreślone kilka lat miała możliwość wyspania się dłużej niż do 6.30 ( w porywach do 7.00), albo chociażby przespania tych 4 godzin ciągiem. Dlatego bywa, że zazdroszczę tym którzy choć jeden dzień w tygodniu mają możliwość na sen do oporu, tym wszystkim którzy śpią do południa albo pół dnia spędzają w łóżku.
Pociesza mnie natomiast fakt, że nie jestem w tym sama, oraz to że jak patrzę na moich rodziców widzę że jeszcze będzie mi dane korzystanie z tej wyjątkowej przyjemności.
Teraz jest mój czas na tulenie, usypianie i nocne wstawanie w celach wszelakich. I chociaż wkurzam się czasem aż do czerwoności bo dopiero co się położyłam a Oni znowu coś... to uwielbiam te rączki oplatające szyję, główki wtulone, oddech na policzku i mimowolny uśmiech pojawiający się na Ich twarzach podczas snu. Tylko te małewielkie przyjemności powstrzymują mnie w najgorszych momentach kryzysu spaniowego przed nocną wyprowadzką do kogoś bezdzietnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz