Facebook

niedziela, 21 czerwca 2015

sleeping time

Nigdy nie byłam typem człowieka śpiącego do południa, godzina 9.00 to był szczyt moich możliwości bez względu na długość snu. Tak samo jak nigdy nie przepadałam za imprezowaniem do białego rana. Godzina 2.00 to mój totalny dedlajn, w innym przypadku jestem chodzącym zombiakiem.
Posiadanie dzieci spowodowało jednak, że zaczęłam trochę żałować, że nie pospałam sobie wcześniej. Mój dedlajn natomiast zmienił się i bywa że do 22.00 trudno mi jest utrzymać otwarte powieki.
Z rozmarzeniem wracam do wspomnień z pierwszego trymestru pierwszej ciąży (gdyż w kolejnych pomimo podobnego zapotrzebowania możliwość była zerowa). Był to czas wiecznego spania. Mogłam nic nie robić tylko spać. Bywało nawet że zaprosiliśmy gości, a mnie kulturalnie po rozłożeniu się na kanapie, zupełnie bez pytania w swą wspaniałą czarną otchłań porywał przyjaciel sen. Ach... to były czasy....
Po pojawieniu się Miłosza przespanie 4 godzin ciągiem napawało mnie wielkim szczęściem. Póki co nie zapowiada się żebym przez bliżej nieokreślone kilka lat miała możliwość wyspania się dłużej niż do 6.30 ( w porywach do 7.00), albo chociażby przespania tych 4 godzin ciągiem. Dlatego bywa, że zazdroszczę tym którzy choć jeden dzień w tygodniu mają możliwość na sen do oporu, tym wszystkim którzy śpią do południa albo pół dnia spędzają w łóżku.
Pociesza mnie natomiast fakt, że nie jestem w tym sama, oraz to że jak patrzę na moich rodziców widzę że jeszcze będzie mi dane korzystanie z tej wyjątkowej przyjemności.

Teraz jest mój czas na tulenie, usypianie i nocne wstawanie w celach wszelakich. I chociaż wkurzam się czasem aż do czerwoności bo dopiero co się położyłam a Oni znowu coś... to uwielbiam te rączki oplatające szyję, główki wtulone, oddech na policzku i mimowolny uśmiech pojawiający się na Ich twarzach podczas snu. Tylko te małewielkie przyjemności powstrzymują mnie w najgorszych momentach kryzysu spaniowego przed nocną wyprowadzką do kogoś bezdzietnego.








Brak komentarzy: