Z noworodkiem sprawa jest niby taka prosta, bo płacze gdy chce jeść, ma pełną pieluszkę lub jest zmęczony. I takie informacje początkujący rodzice zazwyczaj dostają od osób "doradzających". Ale czy tak faktycznie jest?
Owszem, w tych sytuacjach dziecko daje znać, ale poza nimi jest coś o czym się zapomina, coś według mnie ogromnie ważnego, jak nie najważniejszego - bliskość. Dziecko płacze bo chce się przytulić, poczuć mamę/tatę i czuć się bezpiecznie. Chce być noszone, tulone, kołysane tak jak wtedy gdy było jeszcze w matczynym łonie.
Ja pamiętam ten czas i jestem ogromnie szczęśliwa, że ufałam swoim instynktom a nie "doradcom", specjalistom od "wypłakiwania" i "wymuszania przez dziecko".
Właściwie przez rok nie wiedzieliśmy co to płacz dziecka, my słuchaliśmy potrzeb Miłosza i spełnialiśmy je bez zwłoki, a On był spokojny i zadowolony. Naokoło słyszeliśmy, że nam się trafiło takie bezproblemowe dziecko, bo jest spokojne, zadowolone i nie płacze.
Trafiło nam się oczywiście dziecko wspaniałe i idealne:
- W wózku jeździć nie chciało, darło się w niebo głosy przez cały spacer, jeżeli musiało w nim leżeć. Chusta załatwiła sprawę doskonale, była niezbędnikiem używanym non stop, bez którego z domu nie wychodziliśmy, wózek poszedł w odstawkę. A my cieszyliśmy się spacerami nosząc syna w chuście, w późniejszym czasie zamienionej na nosidło.
- Karmiony na każde żądanie, bez względu na to czy jadłam, sprzątałam, czy myłam się i cała mokra wyskakiwałam spod prysznica służyłam swą piersią zawsze i wszędzie nie ucząc niemowlęcia cierpliwości, każąc odczekać "bo mama musi to czy tamto". Czasami co piętnaście minut wzywanie, a każde karmienie trwające minimum pół godziny.
- Budzące się w nocy miliard razy.
- Spaliśmy razem w nocy, ale również w dzień jeśli była możliwość i chęć z którejkolwiek strony. Gdy była potrzeba, a często była, Mi spał albo mnie albo Bartkowi na piersi (i w dzień i w nocy).
Bliskość, bliskość i jeszcze raz bliskość. Nie można o niej zapomnieć. Kosztem domowych porządków, obiadków na czas czy innych wymyślonych "wymaganych" rzeczy. To wszystko poczeka, a dziecko? Pewnie też poczekałoby ale ile nerwów musiałoby je to kosztować? Ile łez musiałoby wylać zupełnie niepotrzebnie? Chociaż teraz możemy mu tych nerwów oszczędzić. Dostosować się do świata to nasze maleństwo z wiekiem będzie i tak musiało i nie raz będą to sytuacje niezwykle stresujące. I nie chodzi mi tutaj o "bezstresowe" wychowywanie - bo takiego nie ma, człowiek jest zbyt skomplikowany żeby przejść okres dojrzewania od narodzin do dorosłości bezstresowo, za dużo emocji nami kieruje żeby było tak cudownie - bez trudności.
Myślę, że warto od najmłodszego pokazywać dziecku, że jesteśmy zawsze, o każdej porze może na nas liczyć i bez względu na wszystko pomagać mu przejść te wszystkie etapy wspierając. A tą ufność buduje się właśnie od początku, od narodzin.
Płacz, złość, niezadowolenie, frustracja te wszystkie emocje można ukoić i myślę, że kluczem do sukcesu będzie tu słuchanie nawzajem swoich potrzeb.
Wiem, że łatwo jest mi mówić takie rzeczy gdy posiadam jedno dziecko. Niedługo się przekonam jak jest z dwójką. Czy wszystkie nasze działania sprawdzą się przy większej ilości dzieci? Ale z pewnością się tym tutaj z Wami podzielę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz