Facebook

czwartek, 14 listopada 2013

łódzka... klapa

Matka na studia wróciła. I załamana jest totalnie. Bo nie dość, że przez dwu letni urlop dziekański musi nadrobić 17 punktów ECTS (kto nie wie o co chodzi niech się cieszy) to jeszcze jednak wyjazdy we dwoje okazują się klapą jak stąd do wieczności.

Zacznijmy od tego, że Matka jedzie na przykład na dwa dni, żeby próby wszystkie porobić i wyjaśnić wszystkie sprawy w dziekanacie. Zabiera ze sobą dziecko. Jedzie pociągiem bo oczywiście kurs prawo jazdy czeka aż Ona raczy się na niego udać. Wsiadając do pociągu wygląda jak wielbłądokangur (z przodu dziecko z tyłu wielki i ciężki plecor). Wsiada do wolnego przedziału żeby nikomu nie przeszkadzać, ale oczywiście ktoś się dosiada (ja bym nigdy się nie dosiadła do Matki z Dzieckiem). Tak więc Mi prezentuje cały wachlarz swoich możliwości od uśmiechów przez skoki kanapowe aż do wyrywania pasażerowi gazety i ściągania mu okularów (sądzę że po 20 minutach Pani pożałowała swojej decyzji dosiadaniowej). Wysiadamy. Ja rzecz jasna już wykończona. Mi zachwycony.
Doturlaliśmy się do Akademii. I tak prawdę mówiąc to gdyby nie Ona, kochana J. to chyba wróciłabym z powrotem do domu.
Ale nie wróciłam. Zostałam. No i poszłyśmy ćwiczyć... A Mi wciąż z Nami bo nie miałam go z kim zostawić i była wielka klapa. Bo wył ile sił w płucach, bo Matka postanowiła grać a nie bawić się z Nim. 
Jedyne szczęście, że R. z którym miałam później lekcje zaprzyjaźnił się z Mi i chociaż utwory rozczytać Nam się udało. Matka nawet przez minut parę poczuła że żyje ( tak w sensie że ta muzyka z Niej płynie). Ale nie na długo, o oczywiście Miłosz co pięć minut wołał TUTU!
W dziekanacie nie załatwiłam nic. Próby z J. następnego dnia pomimo wielkiego planu również się zrobić nie udało a plecy to chyba mi odpadną, mam zakwasy wszędzie!

Jestem wykończona. Załamana i najchętniej uciekłabym gdzieś daleko!
Mam nauczkę, no mam! Zachciało mi się jeszcze dokończyć studia! 
Teraz wiem, że jedynym rozwiązaniem jest oczywiście ciągnięcie ze sobą znowu całej Rodziny... B. chyba mnie zabije! Chyba, że Mi jakimś cudownym sposobem zacznie więcej jeść stałych pokarmów. No cóż zobaczymy. Na chwilę obecną mam dosyć, a to dopiero środek listopada! 

A oto kilka osób dzięki którym udało Nam się przetrwać łódzką klapę:


J. która pomimo wszystko była ze mną i wspierała!
Wi która polubiła Mi i nawet w krytycznych momentach nie miała mu za złe :)


Szalona Ciotka P. i Wujek Ł. którzy zawsze witają Nas z otwartymi ramionami. Przy których Mi zawsze jest idealnym Dzieckiem :) I nawet potłuczenie butelki nie było w stanie Ich zezłościć.
Oraz Kot Franek, który bardzo dzielnie znosi Nasze wizyty!
<3



Brak komentarzy: