Rok temu Mi był jeszcze w środku i już powoli zaczynałam go prosić żeby jeśli może i jest na to gotowy wyszedł na świat.
Przyglądając się wszystkim mamom, tatom, babciom czy dziadkom pchającym wózki już nie mogłam się doczekać, kiedy to ja będę dumnie taki wózek pchała i radośnie ze śpiącym spokojnie dzieckiem przemierzała kilometry parków czy lasków.
Mi wyszedł na świat i zaczęły się spacery. Pierwszy miesiąc był taki jak sobie wyobrażałam. Radośnie ze śpiącym spokojnie w wózku dzieckiem przemierzaliśmy kilometry parków czy lasków. W drugim miesiącu spacer już wyglądał nieco inaczej. Dziecko w gondoli wyło. Jeśli rodzice byli razem na spacerze to sprawa była prostsza, jeden rodzic wózek, drugi rodzic dziecko i spokojnie można wracać do domu. Jeśli rodzic (najczęściej matka) był sam, było trochę ciężej - wyciągał dziecko niósł jedną ręką a drugą pchał wózek, zazwyczaj pod górę, bo wracając ze spaceru taka droga prowadzi do domu. Każdy spacer po 20 minutach kończył się tym samym - powrotem do domu. Wszędzie słyszałam, że spacery to wspaniały odpoczynek i relaks dla rodziców bo dziecko wtedy śpi i można miło spędzić czas na świeżym powietrzu.
W naszym przypadku spacer był męczarnią, bo dziecko w wózku spać nie chciało, a niesienie jedną ręką niemowlęcia które ledwo trzyma główkę, a drugą pchanie wózka kończyło się tym, że czerwony z wysiłku, oblany potem rodzic marzył o tym żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
Problem skończył się wraz z nabyciem chusty tkanej. Szczęśliwy Mi przytulony do mamy lub taty, wtedy faktycznie na spacerze spokojnie spał, a rodzice mogli przemierzać kilometry parków czy lasków, a nawet zdecydowali się na tygodniowy wypad w góry!
Chusta (teraz pożyczona malutkiej Wi, bo zimą było nam jednak ciężko ją wiązać) wkrótce zmieni się na ergonomiczne nosidełko, a to wszystko za sprawą kochanej cioci B.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz